piątek, 28 marca 2014

Rozdział 8- Już nie może być gorzej

Forks, 3 miesiące później, 3.07.2004r.
   Kiedy moja mama Renee, tydzień po naszym ostatnim spotkaniu zmarła prawie się załamałam.Cały czas obwiniałam siebie za to co jej się przytrafiło. Tak bardzo za nią nadal tęsknię. Jeszcze niedawno nie potrafiłam sobie wyobrazić bez niej życia ale zostałam do tego zmuszona. Byłam świadoma tego jak potoczy się jej choroba, ale ciągle wmawiałam sobie że będzie żyć i wytrzyma do końca. Miała przecież tylko 35 lat...  Phil teraz rzucił się w wir kariery i pracy baseballisty. Znów rozpoczął tourne aby zapomnieć o przykrych wydarzeniach.
   A ja znów leżę w szpitalu. Tym razem to nie białaczka, tylko Sue Clearwater. Nienawidzę jej. Chodzę już do pierwszej klasy gimnazjum. Niedawno (ok.tydzień temu) mieliśmy w szkole dyskotekę. A że chodzę razem z Liamem do klasy wybraliśmy się tam razem. Zabawa rozpoczynała się o 17, a my wyszliśmy stamtąd ok.22. Odprowadził mnie pod same drzwi i gorąco pocałował w usta. Nie spodziewałam się tego, opłakane również były konsekwencje jego czynu.W domu jak się okazało nie było nikogo oprócz mojej macochy. Leah się jeszcze bawiła w szkole, Seth śpi pewnie u kolegi, a Charlie znów na komisariacie. Kobieta stała przy kuchennym oknie, gdzie mogła zobaczyć to co się działo na podjeździe. Na 100 % wszystko widziała. Wzięła do ręki nóż, przestraszyłam się nie na żarty.
-Sue, co ty robisz?- spytałam drżącym głosem. Zaczęłam się wycofywać do salonu tyłem, gdyż zaczęła iść w moim kierunku
-Mówiłam ci zostaw tego chłopaka w spokoju. Leah jest starsza od ciebie o rok i to ona powinna z nim być- wrzasnęła
-O co ci chodzi kobieto? Kochamy się i nikt nam w tym nie przeszkodzi a w szczególności ty!
-Zostaw go albo cię zabiję- powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu
-To ciekawe co na to powiedzą Leah, Seth i Charlie. Uspokój się, alkohol nie działa na ciebie dobrze.- rzekłam a ona się na mnie rzuciła. Poczułam jak wbija mi nóż tuż pod sercem. Teraz sobie zdałam sprawę że nie blefowała. Osunęłam się na szafę, która była tuż za mną. Usłyszałam na podjeździe radiowóz ojca. Chciałam krzyknąć żeby szybko tu przyszedł ale nie miałam na to siły. Trzymałam ręce na ranie aby choć trochę powstrzymać krwawienie. To babsko nadal nade mną stała i się bezczelnie śmiała. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Myślałam że już nigdy nie zobaczę mojej rodziny ani tym bardziej ukochanego chłopaka. Po chwili rozległ się huk, podobny do wystrzału z pistoletu a ta wariatka co stała koło mnie upadła i zaczęła krzyczeć. Obrazy przed oczami zaczęły mi się rozmazywać, słuch te jakby już traciłam. Poczułam tylko że ktoś mną potrząsa.
-Amy! Obudź się! Słyszysz mnie! Amy! Leah chodż tu szybko i dzwoń na pogotowie.- usłyszałam głos koło mnie, potem jeszcze dwa ale szybko poszły w zapomnienie. Zasnęłam. Obudziłam się chyba w szpitalu, przed oczami mijały mi jakieś światła ciągle. Jak się dowiedziałam ranem wszystko się skończyło. Wybudziłam się dosyć późno, bo ok. 40 godzin po tych tragicznych wydarzeniach. Przy szpitalnym łóżku na którym leżałam siedziała cała moja rodzina plus Liam. Ale na szczęście nie było tu Sue.
-Tato, wybudza się- zakomunikował zebranym mój brat zaspanym głosem
-Amy- Charlie wykrzyknął radośnie
-Co się stało z Sue?- wychrypiałam
-Jak wszedłem do domu, zobaczyłem ją. I postrzeliłem.- odpowiedział mi tata
-A potem?- zapytałam
-Była poważnie ranna, już wyszła ze szpitala. policja ją przesłuchiwała- oznajmił mi mój chłopak
-Jaki dzisiaj dzień tak wogóle? Długo spałam?
-Jest niedziela, byłaś w śpiączce, bo lekarze tak postanowili. Ponad tydzień. W piątek była dyskotek, w sobotę wczesnym rankiem skończyli cię operować. Tak bardzo się bałem o ciebie córeczko. Sue już nigdy więcej się do ciebie nie zbliży. Przyrzekam
-My też za Tobą tęskniliśmy. Nie wiedzieliśmy że nasza mama może być taka. Ale teraz przepraszamy. Jutro szkoła, Seth musi się pouczyć. Ja z resztą też. Do zobaczenia. Jutro cię odwiedzę- usprawiedliwiła się Leah i oboje z bratem poszli do domu
-Zostawię Was na chwilę samych, idę coś zjeść- zakomunikował nam mój tata i poszedł. Według mnie zrobił to aby dać nam trochę prywatności.
-Nie wiem co bym bez ciebie zrobił gdybyś umarła- zaczął Liam
-Przepraszam
-Nie masz z aco słodziaku. Nawet nie wiesz jak się zamartwiałem. Gdy lekarze powiedzieli że najważniejsza będzie pierwsza doba to się naprawdę mocno przestraszyłem że już Cię na zawsze stracę
A ja tak bardzo go kocham. Jest dopiero 22, a ja się nadal zamartwiam. Wieczór jest jeszcze dosyć jasny, w końcu to prawie środek lata. Nagle usłyszałam lekkie stukanie w okno, jakby ktoś rzucał w nie malutkimi kamykami. Podeszłam do niego, a na dole stał mój ukochany. Otworzyłam z małym trudem okno i zawołałam:
-Co ty tu robisz?
-Spakuj swoje rzeczy i chodż do mnie. Wytłumaczę ci wszystko jak tu będziesz. Ruszaj się , mamy trochę mało czasu.
-Ok, za chwilę przyjdę.- odkrzyknęłam i od razu zaczęłam się ubierać. moje rzeczy wcisnęłam do tory i zrzuciłam ją przez okno. Po chwili już tam byłam. Liam mnie pocałował, i jak zwykle gdy już się od siebie oderwaliśmy brakowało nam tchu
-Zabieram Cię z tego zadupia. Pojedziemy gdzie zechcesz byle jak najdalej stąd. Moja mama dała nam trochę pieniędzy, mam dużo jedzenia i ubrań dla nas obydwóch. Co powiesz an góry Denali?
-Och, dziękuję ci!!! Jesteś najlepszym facetem na świecie
-No wiem, to jedżmy żebyśmy przed świtem już byli daleko stąd. Mamy rowery.
-No to jedżmy wtedy- oznajmiłam z uśmiechem na ustach. Ruszyliśmy prawie do razu, mam nadzieję że dotrzemy do gór Denali. Bo chciałabym zobaczyć jeszcze raz moją przyszywaną rodzinę


Witam! Przepraszam że tak długo zwlekałam z rozdziałem , ale nauka ;(

środa, 12 marca 2014

Rozdział 7 - Udręka i rozczarowanie

Ok. pół roku później, ferie wiosenne

      Alice nie odezwała się po swoim ostatnim telefonie pół roku temu. Wielokrotnie próbowałam się z nią skontaktować ale bez skutku. Wiedziałam że wszyscy Cullenowie już się wyprowadzili z Denali, a ja nie miałam ich obecnego adresu. E-maile nigdy nie dochodziły, a telefony zawsze mieli wyłączone albo włączała się poczta głosowa. Tęskniłam niekiedy za nimi.
Teraz rozpoczęłam nowy rozdział w swoim życiu, ale nigdy nie zapomnę poprzedniego. Co dzień budziłam się z uśmiechem na ustach, bo wiedziałam że niedługo go zobaczę. Jestem szczęśliwie zakochana. A on to uczucie odwzajemnia. Od samego przyjazdu tutaj napotykaliśmy się na siebie. Na ulicy, w sklepie, przychodził do mojego domu, odwiedzał mnie w szpitalu. 3 miesiące temu w końcu zadał to pytanie na które tak długo czekałam. Od razu się zgodziłam. Jak ja go kocham. Mój Liam ;)  Teraz siedzimy u niego w domu, w salonie. Objął mnie opiekuńczo ramionami. Nie zasługuję na niego, on tyle razy udowodnił że mnie kocha, a ja?
-Kocham cię- powiedziałam
-Ja ciebie bardziej- odrzekł i pocałował mnie we włosy
-Pamiętasz jak powiedzieliśmy naszym rodzinom że jesteśmy razem?
-Nigdy nie zapomnę wyrazu ich twarzy
-Sue ma cały czas do mnie żal o to że jestem zakochana w tobie. Chciałaby żeby Leah była na moim miejscu. Ale ona życzy nam szczęścia
-Nie przejmuj się swoją macochą. Jakby co to zamieszkasz u mnie
-Naprawdę bym mogła
-No pewnie. A poza tym nie powiedziałaś mi co takiego ci robi.
-Nie chcesz wiedzieć
-Myślałem że nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. Powiedz mi, proszę- powiedział patrząc mi w oczy
-Żebyś później nie żałował. Wszystko się zaczęło jak wróciłam ze szpitala. Przed tym jeszcze była dla nie miła. Ale jakoś przed naszym rozpoczęciem związku- oboje się uśmiechnęliśmy- uderzyła mnie. Wtedy zwierzyłam jej się co do ciebie czyje. Powiedziała żebym zostawiła cię dla Leah, bo to ona ma być z tobą a nie ja. Poleciały też wyzwiska. Oczywiście nikt tego nie widział. Nie było też śladu. Od tamtej pory albo mnie wyzywa albo bije. Ja się jej boję Liam- rozpłakałam się a on przytulił mnie do swojej szerokiej piersi.
-Pamiętaj żę zawsze możesz przyjść ze wszystkim do mnie- oznajmił nadal przytulając mnie do siebie
-Kocham cię
-Ja ciebie też słońce moje- siedzieliśmy tak spleceni dopóki mama Liama - Miriam nie przyszła. Czyli do ok. 14.00. Musiałam pójść do domu, ale nie miałam jakoś ochoty. Odwiedziłam za to Renee.
-Cześć mamo- przywitałam się. Siedziała na leżaku, z tyłu domku, koło ogródka.
-Hej kochanie- powiedziała słabym głosem
-Mamo co ci jest? Jesteś na coś chora?
-Wiesz przecież że białaczka jest genetycznie coś tam, prawda? A Charlie jest zdrów jak ryba. To pzreze mnie chorujesz
-Białaczka cię zabije- odrzekłam słabym, płaczliwym głosem. - Czemu nic mi wcześniej nie powiedziałaś?
-Nie chciałam cię martwić. A poza tym była uśpiona. Nie byłaś u mnie 2 miesiące. Po twoim ostatnim wyjeżdzie zemdlałam i Phil zabrał mnie do szpitala. Dopiero od 2 tygodni jestem w domu.
-Tak bardzo mi przykro
-Nie martw się, nie jestem młoda to prawda. Ale dam radę.
-Gdzie Phil?
-W domu, chodzi gdzieś tam
-Za chwilę przyjdę, ok? Tylko nigdzie się nie ruszaj
-Dobrze, wróć zaraz- odrzekła. Ja weszłam do domu i skierowałam się w stronę schodów. Postanowiłam odwiedzić mojego ojczyma.
-Cześć Phil. Fajnie że opiekujesz się Renee- walnęłam prosto z mostu
-Hej młoda. Musiałem coś tylko sprawdzić
-czy ty nie rozumiesz że ona umiera?! Nie widzisz w jakim ona jest stanie?! Ślepy jesteś czy co? Tak bardzo ją kochasz że chcesz żeby umarła?!!
-Uspokój się bo usłyszy. I nie podważaj naszej miłości, bo nie ręczę za siebie. Dla niej już nie ma ratunku, został jej góra miesiąc życia. Chemia i naświetlania nie pomogły. Na przeszczep też już za pózno. A ja po prostu nie wiem co zrobić
-To chociaż spędzaj z nią jej ostatnie chwile. Niech te dni będą najszczęśliwszymi w jej życiu. To chyba możesz zrobić, co?- rozpłakałam się i wybiegłam z domu. Drogę do Charliego pokonałam biegiem, a były to 3 km. Cały czas szlochałam. Moja matka umiera, co ja mam zrobić? W kuchni byli wszyscy domownicy, ja wbiegłam do swojego pokoju i zakluczyłam go. Położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać w poduszkę. Co ja zrobię gdy zabraknie Renee? Ja przecież tak bardzo ją kocham
-Amy, co się stało?- usłyszałam głos mojej siostry za drzwiami. Martwiła się o mnie - otwórz drzwi, proszę
-Nie- odrzekłam płaczliwym głosem. Ale po 15 minutach uspokoiłam się na tyle żeby móc ją wpuścić. Po tym znowu skuliłam się na łóżku.
-Co się stało?- zapytała z troską w głosie. Nie odpowiedziałam- Będę tu siedzieć dopóki mi nie powiesz- kontynuowała. Ja na to wzruszyłam ramionami tylko. Usiadła obok mnie i przytuliła. Znów się rozpłakałam.
-Renee...umiera- wyjąkałam- Ma ... białaczkę. Tak jak ja- żadna z nas nic więcej już nie mówiła. Leah rozumiała mnie. Gdy się ściemniło zasnęłam. Na szczęście nic mi się nie śniło. Obudziłam się jak było jeszcze ciemno. Budzik wskazywał 6:00. Wyszukałam czyste ubrania i poszłam do łazienki. Ubrana w sportowy dres wyszłam z domu aby pobiegać jak od niedawna miałam zwyczaj. Do domu wróciłam o 7:30. Wszyscy oprócz taty siedzieli przy kuchennym stole. Posłałam im lekki uśmiech i wróciłam do siebie.
-Amy, mogę wejść?- usłyszałam głos Setha zza drzwi.
-Jasne, chodż
-Paul zaproponował na jutro wyjazd do Seattle. Leah jedzie z nami. Chcesz też?
-A mogę zabrać Liama?
-Ok, czyli jedziesz?
-Pewnie.
Jego pogoda ducha poprawiła mi nastrój. Jutrzejszy dzień zapowiadał się świetnie. Już się nie mogę doczekać. Wszystkie moje troski poszły na chwilę w zapomnienie. Tylko nie wiedziałam co Sue knuje i że może już nie być odwrotu...




Rozdział z dedykacją dla ALICE SPENCER. Wiem, że była dosyć długa przerwa ale nie miałam trochę weny i problemy rodzinne też się pojawiły na horyzoncie. komentujcie!!!!